Jeden z najcudowniejszych wersetów w całym Starym Testamencie znajduje się w księdze Powtórzonego Prawa 4,29:„Jeśli jednak stamtąd będziesz szukać PANA, swego Boga, wtedy znajdziesz go, jeśli będziesz go szukał całym swym sercem i całą swą duszą.” Znajdziesz Boga, jeśli będziesz Go szukał dokładnie tam, gdzie jesteś – nawet w najtrudniejszych okolicznościach, w cierpieniu, gdy problemy życia cię przytłaczają!
Kiedy wszystko idzie dobrze – nie jesteś chory, nie masz problemów finansowych – wtedy mniej zwracasz się do Boga. Ale gdy pojawiają się trudności, gdy jesteś chory – właśnie wtedy zaczynasz wołać do Boga intensywniej. Z własnego doświadczenia wiem, że najwięcej nauczyłem się o modlitwie w chwilach, gdy miałem raka, byłem w więzieniu lub zmagałem się z problemami finansowymi. To wtedy modlitwa staje się pilna – bo nie ma innej drogi, nie ma alternatywy. Kiedy zmagałem się z rakiem, miałem dwie możliwości – operację albo cud! Wybrałem trudniejszą drogę – prosić i wierzyć w cud. Ale to wymagało pełnego zaangażowania – nie przyjmowania „nie” jako odpowiedzi. W więzieniu miałem dwie opcje: zaakceptować perspektywę 5–10 lat w celi albo szturmować niebo, aż wyszedłem! To nie była świętość, to było podążanie za zasadami modlitwy, które Jezus przekazał w przypowieści o natarczywej wdowie (Łk 18,1–8).
Kiedy byłem w więzieniu w Czechosłowacji, wszystko wydawało się bardzo trudne. W pierwszych miesiącach miałem wrażenie, że Bóg nie odpowiada na żadne moje modlitwy. Gdy modliłem się o jedzenie – nie przychodziło. Gdy modliłem się, by moja żona mogła mnie odwiedzić – nie otrzymała wizy. Wydawało się, że każda modlitwa spotyka się z odpowiedzią „nie”. Zacząłem popadać w rozpacz. Każdego dnia musieliśmy wstawać o 6:00 rano i spędzać długie godziny na drewnianym stołku z wbitymi gwoździami – to była tortura. Przez pierwsze sześć miesięcy nie wolno było mi wychodzić z celi – jedzenie i toaleta znajdowały się w tym samym pomieszczeniu. Bardzo schudłem. Jednak mimo wszystko próbowałem się modlić. Wstawałem w tych wczesnych godzinach, zanim strażnicy przynosili spleśniały czarny chleb i odrażający, naszpikowany narkotykami napój, który był naszym jedynym śniadaniem.
Pewnego ranka, gdy spędziłem już trzy miesiące w tej celi, w desperacji zawołałem, że nie potrafię już więcej się modlić. Powiedziałem: „O Boże, za każdym razem, gdy się modlę, Ty mówisz „nie”! Kiedy proszę o paczki z jedzeniem, które wysyła moja rodzina, albo o wizytę mojej żony, albo o to, żebym został uniewinniony w sądzie i wyszedł na wolność, zawsze odpowiedź brzmi „nie”! Nie wiem już, jak się modlić – wszystko, o co proszę, spotyka się z odmową!” Siedziałem tam, nie wiedząc, co robić. „O Boże, jeśli mnie nie słyszysz, wolę umrzeć, bo życie nie ma sensu, nie ma celu, jeśli mi nie odpowiadasz.” Kiedy wciąż mówiłem: „O Boże, nie mogę się już modlić”, przypomniałem sobie słowa z Biblii (nie miałem jej w więzieniu – była zakazana), kiedy uczniowie zapytali Jezusa, jak mają się modlić. Jezus odpowiedział: „Kiedy się modlicie, mówcie…”. Zacząłem niepewnie wypowiadać te słowa: „Ojcze nasz”. Ale gdy to robiłem, zacząłem się sprzeczać sam ze sobą: nie mogę powiedzieć „nasz”, to jest liczba mnoga – jestem tu sam, bez rodziny, bez przyjaciół, bez wierzących, jak mogę mówić w liczbie mnogiej? Muszę powiedzieć „Mój Ojcze”. Wtedy nagle poczułem rzeczywistość tych słów: On jest mój – On jest moim Ojcem!
Nie pozwolono mi mieć Biblii w więzieniu (dopiero po dziewięciu miesiącach udało mi się ją przemycić). Jednak dano mi dwanaście książek w języku angielskim. Jedna z nich to sześćset stron historii rewolucji komunistycznej w Chinach. Ku mojemu zdumieniu, znalazłem też książkę opowiadającą historię Marco Polo, który urodził się w Wenecji w XIII wieku. Wraz z ojcem i wujem spędził większość swojego życia jako kupiec i podróżnik w Chinach. Marco Polo stał się ulubieńcem cesarza Kubilaj-chana. Podróżując z nim po Chinach, dotarli do wioski, gdzie znaleźli grupę wierzących. Cesarz chciał natychmiast ich stracić, ale powiedział: „Wasza Biblia mówi, że jeśli macie wiarę tak małą jak ziarnko gorczycy, możecie nakazać górze, by się przesunęła – i ona się przesunie! Udowodnię, że wasz Bóg nie istnieje, a Biblia to kłamstwo. Na zewnątrz tej wioski jest góra. Wrócę za trzy dni, a jeśli nie zostanie przesunięta, zabiję was.” Pierwszego dnia wierzący błagali Boga, aby przesunął górę – ale góry się nie poruszają! Drugiego dnia wybrali spośród siebie kogoś, kto wydawał się bardziej „święty”, aby błagał Boga. Wciąż nic się nie stało. Trzeciego dnia Kubilaj-chan wrócił: „Zanim was zabiję, dam wam jeszcze jedną szansę – chcę was zobaczyć, jak się modlicie” – powiedział. Tym razem zdesperowani wierzący ROZKAZALI górze w Imię Jezusa – I ONA SIĘ PRZESUNĘŁA!
Przez tę prawdziwą historię Bóg zaczął do mnie przemawiać: „Davidzie, twoją górą jest więzienie. Jeśli będziesz miał wiarę, aby wierzyć, otworzę więzienie i uwolnię cię CUDOWNIE.” I Bóg naprawdę mnie uwolnił, tak jak obiecał!